Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

umiałby dostrzedz jasności w słońcu, gdybyś mu jej widzieć zabroniła. Ja nie żaden pan Gala, ale murzyn z plemienia galów, kupiec z Madagaskaru, trochę ostrugany z barbarzyńskiej kory, trochę nauczony myśleć, a nieoduczony czuć nadmiernie, gorąco, bezrozumnie. Mów pani jak do swego najposłuszniejszego niewolnika, bo ja niczem więcej nie jestem.
Regina. Kłamiesz pan.
Gala. Ach, nie! Dusza moja, jak płytka studnia, tylko odzwierciedla obraz pani, a ty sądzisz że ona do twojej podobna. To złudzenie, które myli panią dla tego, że nie dojrzałaś we mnie odbicia żadnej innej istoty. Prosiłem panią, ażebyś mi rozkazywała — jeszcze raz błagam o to. Powiedz do mnie jak do kamienia leżącego w procy: spadnij tam — spadnę, zabij — zabiję, bądź zabawką dzieci — będę. Ale nie wskazuj mi ogólnie kierunku i nie pozostawiaj swobody wyboru celów. Mam zebrać gromadę murzynów, uzbroić ich, zamordować Tipu-Tipa, wygnać europejczyków — wszystko to zrobię, dlatego, że taka pani wola, a nie mój zamiar.
Regina. Co to wszystko znaczy? Czy pan rzeczywiście niezdolny jesteś do niczego, prócz posłuszeństwa, czy też sparaliżowała cię jakaś chorobliwa cześć dla mnie?
Gala. Być może, gdyż poznawszy panią, uczułem dziwną niemoc, odrazę do swobody, do samodzielności, do pragnień własnych. Chodzę w omroku, w ocza-