Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Morski. Usiądź pani (prowadzi ją do ławki); odpocznij...
Regina. Mnie pan trzymasz, a jego nie mogłeś?... Odpędźcie tę zgraję potwornych duchów, które szczerzą zęby urągliwym chichotem i przypominają mi, że mnie prosił, ażebym go strzegła... Precz, widma szpetne!... Ja go kochałam i tylko na chwilę odeszłam, ażeby do snu wiecznego ułożyć jego siostrę. Precz! Tu nikogo więcej nie ma, tylko wy dwaj, moi przyjaciele. Prawda?
Morski. Tak.
Regina. Przyjaciółmi moimi jesteście a nie pozwalacie mi iść tam... gdzie mój mąż jest... stoi... leży... co?...
Morski. Pogódź się pani z tą myślą, że jego... nie ma.
Regina. Nie ma! On przestał istnieć nawet jako ciało! Wszystkim drogie istoty śmierć zabija, a mnie męża ogień pożarł! Nawet nie zostawił tyle szczątków, ile usta potrzebują dla złożenia pocałunku... Czemu on taki okrutny, czemu mnie pozbawia tego, czego najsroższy los nie odmawia tym, których unieszczęśliwia — kochanego grobu? Wy kłamiecie, Aureli jest, jeśli nie żywy, to martwy!... Kajdanami chcecie zawisnąć u nóg moich? Kto wam dał do tego prawo? Odejdźcie!
Morski. Czyżbym ja tu był, gdybym tam nie przekonał się, że ratować mogę tylko panią?
Regina. Powiedz mi pan całą prawdę, niech moje