Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmieje się, rozpuszcza przez okna swoje płomieniste warkocze... On nie parzy mnie, lecz mrozi, jak gdyby lodowa góra płonęła w blaskach zorzy... Gdzie Aureli?.. Czemu te ciemne postacie, robotnicy wyglądają mi jak szatani tańczący w łunie piekła?... (słychać wzmagający się krzyk). Co to za przeraźliwe wołania? Nogi mi do ziemi przywierają, iść nie mogę...
Rybałt (goniąc Wydrka) Nie ujdziesz!
Wydrek. (uciekając). Niech ujdę, to ci łba nie rozbiję.
Rybałt. Ha!
Regina (zatrzymuje Rybałta). Kogo gonicie? Gdzie pan? (Wydrek znika).
Rybałt. Pani zacna, on powinien ci odpowiadać, nie ja... Bodajby mu ten wyraz górą z gęby się wydobywał i nigdy wyleźć nie mógł!
Regina. Gdzie mąż mój?
Rybałt. Tam! (wskazując na fabrykę).
Regina. Skąd ten pożar?
Rybałt. Podpalili zbrodniarze, podpalili... Pan pobiegł ratować, wpadł do fabryki, chwycił Wydrka rozrzucającego w suszarni ogień, zbirowi skoczyli na pomoc jego pijani towarzysze, rozpoczęła się bitwa... Skrzyknąłem kilku robotników... Z nimi pan Morski... Rzuciliśmy się do suszarni, ale niepodobna było niczego widzieć, dym się skotłował, ogień ściany lizał... Naraz Wydrek wyleciał... chciałem go ująć... wydarł się... Poleciałem za nim, bo to on...
Regina. Zatem nie wiecie, gdzie mój mąż?