Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiszar. Nie zastraszyło mnie pańskie pióro, nie przerażą i usta, bo to są usta, które — kłamią.
Justyn. Strzeż pan swoich, bo krzywdzą.
Wiszar. Krzywdzą? Gdybyś pan był godzien widzieć te, z których ja idę teraz obetrzeć krew a ty zbierałeś zdradziecko szepty najczystszej miłości, może zrozumiałbyś, co to jest krzywda i może ona zaczęłaby toczyć twoje sumienie. Plamę tej krwi uczujesz pan na swojem czole, jeśli je kiedykolwiek interes kupiecki wycierać przestanie.
Justyn. Sprawiedliwość odbiegła pana, zatrzymaj w sobie przynajmniej miłosierdzie. Wiem, że siostra pańska jest bardzo chorą, bo codzień dowiadywałem się o jej zdrowie i właśnie dlatego odważyłem się wezwać na obronę jej i moją serce pańskie. Ja pannę Cecylię ciągle kocham, a jeśli mnie przyjmiecie takim, jakim wyzuty z mienia będę, wyrzeknę się ojca.
Wiszar. Czemuż dopiero teraz dobywa się w panu ten zdrój szlachetności?
Justyn. Straciłem nadzieję ubłagania ojca, a zyskałem pewność, że on was wszystkich zgubić pragnie. Tak, byłem dla niego zbyt uległym; ale zważ pan, że natura nie wszystkich tworzy z jednakiego materyału i w jednakich stawia warunkach; że nie wzmacniałem swego charakteru życiem samodzielnem; że przywykłem od dzieciństwa uznawać w tym nieugiętym człowieku nietylko mojego ojca, ale zwierzchnika, którego wola mogła mi dać szeroką podstawę istnienia lub