Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksawery. Jakiego trudu?
Sylwia. Wszakże powiedziałam, o co mi chodzi.
Ksawery. Więc ja mam utworzyć owe deputacye?
Sylwia. Objaśnić dyrektorów, ażeby je między robotnikami wywołali. Świat musi widzieć, że mój ojciec jest dobroczyńcą masy ludzi, że między nim a nią istnieje nietylko stosunek pieniężny, ale i uczuciowy, że my w tym stosunku czerpiemy dla siebie prawo do zaszczytnego szlachectwa, do arystokracyi społecznej.
Ksawery. Widzę, że pani bardzo wiele na tem zależy, więc tę myśl podsunę w fabrykach, chociaż nie przeczę, że będę nieco skrępowany...
Sylwia. W każdym razie mniej, niż ja lub mój ojciec. A przytem nic nie szkodzi, że pan przed ślubem wprawisz się w uległość dla żony (podaje mu rękę), A ja nieraz będę bardzo wymagającą.
Ksawery. Zamawiam sobie miłosierdzie.
Sylwia. Nie lękaj się pan: ludzie rozumni nawet w małżeństwie umieją zawsze dojść do zgody lub — rozejść się bez gniewu.
Ksawery. Tego nie przewiduję.
Sylwia. A ja sobie nie życzę. Spodziewam się, że będziemy parą przykładną, bo się łączymy a nie stapiamy. A teraz, kiedy już ułożyliśmy naszą przyszłość, pozwolisz mi pan dotknąć swej przeszłości?
Ksawery. Proszę.
Sylwia. Jest ona wyłączną pańską własnością, do