Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cierniowym wieńcem ofiary, ale przyznasz pan, że przy tego rodzaju małżeństwach, jak nasze, odzywają się śmieszne współczucia dla herbów splamionych — złotem.
Ksawery. Na ten herb przysięgam pani, że o podobnym współczuciu nie słyszałem, a nawet przypuszczam, że ono, jako zbyt niedorzeczne, w niczyjej głowie się nie zalęgło.
Sylwia. W żadnej rozumnej — to pewna. Bo ostatecznie świetność rodów wybłysła z bogactw, niemi się utrzymuje i zasila, a bez nich gaśnie. Zbiedniali panowie mogą przechowywać w popiołach iskry swoich tradycyj, mogą je rozdmuchiwać, ale nie mogą ich rozpalać w płomień olśniewający. Tu właśnie rozpoczyna się rola bogatego mieszczaństwa, przez które jedynie stara arystokracya odradza się i odmładza. Gdzie ono jej nie wsparło, tam zubożali książęta pasą kozy lub usługują w portach. Mówię to dlatego, ażeby mój narzeczony nie sądził, że podając mi rękę, zniża się, a przyszły mąż nie spoglądał na mnie przez ramię.
Ksawery. I skąd te podejrzenia, po co te ostrożności? Czy prócz słów przywiązania usłyszałaś pani coś innego z ust moich od czasu, gdy je szczerze otwierać mogę?
Sylwia. Owszem, zajrzyjmy w swoje dusze jak najgłębiej, bądźmy dla siebie o ile można przezroczyści, to nam ułatwi i uprzyjemni życie. Małżeństwo — to