Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Makary. To być nie może! (spokojniej) Przecież panu się tu dość podobało...
Aureli. Właśnie dla tego wyjadę. Kocham ciągle moje piękne marzenia, z jakiemi przybyłem i dziś jeszcze pragnę dla nich żyć; przedtem jednak muszę zapomnieć o wszystkiem, co mnie tu zawiodło i czego tu łatwo zapomnieć bym nie mógł. W tęsknocie najlepiej giną smutne pamiątki. I mnie więc trzeba teraz potęsknić. Gdy z Madagaskaru spojrzę na nasz kraj, wyda on mi się tak jasnym i czystym, jak z ziemi słońce. Jeśli mam go kochać, nie mogę zaczynać z nim życia od poznania jego plam. Smutna dola! Czy spodziewałem się, odebrawszy (wyjmuje bilet i podaje Makaremu) ten bilet na afrykańską wyprawę, że on był dla mnie tak złą wróźbą!...
Makary (ze wzruszeniem). Czy pan już dziś chce się ze mną pożegnać?
Aureli. Na pojutrze swój przyjazd zapowiedziałem. A zresztą im stąd prędzej, tem lepiej i... łatwiej. Bo kto wie, czy jutro nie poddałbym się uczuciom, którym ledwie dziś oprzeć się mogę, (z zapałem) czy wbrew naszym obu rozumom nie poszedłbym za tą kobietą...
Makary (przerywając mu gwałtownie). Jedź, jedź mój drogi i nie wracaj, aż zaczniesz ją nienawidzieć. Ty panie jej nie znasz; na opowiedzenie ci wszystkich okropności życia by mi zbrakło. Okrutna jak nieświadome swych czynów dziecko, zimna jak fala, która