Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzebuje a przytem ta pani swoim uczniom chwalić się nią zabrania.
Regina (do Aurelego). Pan nie odgaduje w tym żarcie dowodu grzeczności. Ojciec Makary dopiero dziś po raz pierwszy raczył wejść do mego pokoju, ale za to daje mi do zrozumienia, że już nieraz stał pod mojemi drzwiami.
Cecylia (wchodząc ostrożnie). Już można...? (spostrzegłszy Aurelego) Przepraszam...
Aureli. Cóż to za piękny kwiatek! (do Reginy) Czy u pani Wenus obrała sobie świątynię?
Makary. Tak panie... ale to nie z tej świątyni kapłanka.
Regina. Owszem z tej. Podobała się panu? Także dziecko, jak gdyby w naszym dojrzałym świecie dla pana zachowane.
Makary (z trwożliwym pośpiechem). Co?... (spokojniej) Moja wychowanica, po którą właśnie tu przyszedłem i której męża już wyznaczyłem.
Regina. Ja jej wynajdę lepszego, chociaż może nie będzie posiadał wszystkich cnót teologicznych. (powstawszy) Ksiądz Makary jest nieco rozdrażniony, proponuję więc, ażebyśmy przeszli na balkon — tam chłodniejsze powietrze.
Aureli. Najchętniej.
Regina (idąc ku drzwiom z Aurelim). Ojcze Makary, proszę z nami... Popatrzymy na miasto, a ludzie z ulicy na nas... proszę...