Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Makary (drgnąwszy, usuwa się na stronę).
Aureli. Żałuję mocno, że nie mogę być rozjemcą przyjacielskiej między państwem sprzeczki. Doprawdy aż mnie straszy, że w ogólności z tego, co naokoło siebie widzę lub słyszę, nadzwyczaj mało rozumiem. Tułam się po mieście jak zagapione dziecko. W Afryce umiałem na spojrzeniu Negra tak dobrze obliczać jego lata, jak cnoty; tu wszyscy wydają mi się jednakowi, a najbardziej wtedy, gdy mówią. Wystawiam sobie, jakby się ze mnie uśmieli murzyni, gdyby im kto doniósł, że ja, co ich rozpędzałem gromadami, tu daję się powodować każdemu. Lew przegnany nagle z puszcz afrykańskich na rynek Krakowa byłby mniej ode mnie skłopotany, bo myślałby tylko, jak uciec a ja myśleć muszę, jak zostać. Kto mnie nauczy tu żyć i pracować: ksiądz Makary — nie wiem, czy może, pani — nie wiem, czy zechce.
Makary (j. w.) O, nie martw się pan — będziemy się dopełniać: czego ja nie będę mógł nauczyć — ta pani zechce.
Regina. I owszem. Po każdem więc chrześcijańskiem kazaniu ojca Makarego, przyjdź pan do mnie na pogańską lekcyę.
Aureli. Cudowna kombinacya! Zapewnia mi światło dwu najpierwszych gwiazd naszego grodu. Wątpię, czy kto więcej oprócz mnie będzie się mógł pochwalić tak znakomitą nauczycielską parą.
Makary (j. w.). Bo nikt tu nas obojga razem nie po-