Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozreklamuje mnie w zakładzie obłąkanych. Chętnie wynagrodziłabym go czemśkolwiek za nadzieję tej kuszącej sławy. Chce uśmiechu?! Gdybym było pewna, że którego dnia mijać go będę na ulicy, to jadąc i myśląc o nim, ciąglebym się śmiała.
Cecylia. Pisze, że zadowoliłby się doniesieniem, kiedy pani będzie w teatrze.
Regina. O tem dowiedzieć się może najlepiej i jedynie od mego furmana.
Cecylia. Niech się pani zlituje, on tak strasznie cierpi.
Regina. Cierpienie jest ambrozyą poetów — powinien zatem mi być wdzięczny. Zbierz aniołku te elegije i włóż je do innych w tej oto szafce.
Cecylia (otwierając szufladę). Ach, co tu liścików! Pani je na pamiątkę chowa?
Regina. Naturalnie — bo jak się więcej nazbiera, każę nimi nawet wykleić...
Cecylia. Co takiego?
Regina. Przedpokój. Nie będzie to obicie zbyt gustowne, ale interesujące. Jest jeszcze jeden list?
Cecylia. Ze strachu nie widziałam. (odpieczętowywa) «Nie wiem, czy się pani domyśla, że nieprzyjęty przez nią wczoraj odszedłem bardzo zdziwiony, gdyż wszystko przedtem zdawało mi się obiecywać uzyskanie na dalszy stosunek przywileju niezależności od warty i ceremonii, które dostępu do pani strzegą...»
Regina. To już styl bohaterski...