Janina. Trzpiocie niepoprawny! Patrz, jaki on poczciwy! Przede mną ani słowa o tem nie wspomniał.
Helena. Ale co ważniejsza, doniósł mi, że dla Karola zaraz po skończeniu uniwersytetu ma zapewnioną posadę chemika przy cukrowni.
Janina. Urbanku mój, jakiś ty dobry! Gdyby tu był ucałowałabym go jeszcze serdeczniej, niż zwykle. Żeby już wrócił! O, nie daruję ci chłopcze kochany, tego figla! (Wchodzi Paweł).
Janina. Mąż wyszedł.
Paweł (zmieszany). Tak... wiem... Ja przychodzę do pani.
Janina. Proszę, usiądź pan. Czem służyć mogę?
Paweł (nie siadając). Przykro mi bardzo, że muszę panią...
Janina. Owszem najchętniej ofiaruję moją pomoc, jeśli ona na coś się przyda.
Paweł. Nie o mnie tu chodzi... (w uniesieniu). Wolałbym do wroga wyciągnąć rękę po jałmużnę, niż przynieść taki dar losu. Jedna drobna przyczyna, jeden jej skutek, jedno o nim słowo — i cały gmach szczęścia wielu istot się wali, otwierając przed niemi wrota rozpaczy i ubóstwa.
Janina. Nie poddawaj się pan tak boleści.