Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chociaż przez ciebie. Nie pozwolono mi uczyć prawdy ogółu, nauczyłem jej tajemnie własną córkę (czule). Przebaczasz mi?
Jadwiga. Kiedyż się to potworne rzemiosło skończy!
Aloizy (z uśmiechem). Wtedy, gdy mnie ktoś lepszy w staraniu koło ciebie zastąpi...
Jadwiga (w uniesieniu). Uczciwemu kamieniarzowi rzuciłabym pod nogi wszystkie panieńskie marzenia, aby cię tylko prędzej zastąpił!...
Aloizy (rzewnie). Tymczasem przebaczasz mi?
Jadwiga. Gdybyś chociaż, ojcze, nie okazywał gotowości w służeniu tej morderczej propagandzie.
Alojzy. Muszę udawać żarliwość, bo mi przeszłe opinie pamiętają... Pytali mnie nawet o twoje wychowanie...
Jadwiga. Naturalnie skłamałeś i zamówiłeś mi prawa do kanonizacyi... Szatańska komedya!... Ach!... węże!... Nie bierz-że, ojcze, tak jadowitych, jak ten artykułów, albo przynajmniej nie dawaj ich do tłómaczenia — mnie.
Alojzy (ściskając rękę Jadwigi). Bądź spokojna... Jednak powiedz mi, co cię tak oburzyć mogło w tem sprawozdaniu z wyprawy do Indyi?
Jadwiga (zdziwiona). Z wyprawy do Indyi? Chyba ojcze nie wiesz, co mi w tej gazecie dałeś...
Alojzy (spojrzawszy na gazetę). Ach!... pomyliłem się... (po chwili z udanym śmiechem). Ten jezuicki paszkwil na niepodległą wiedzę — chciałem sobie do przetło-