Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Andrzej. Już stworzona, możesz ją nawet waszeć niedługo dostać.
Onufry. Kogo? — spytam pokornie.
Andrzej. Pannę Kazimierę.
Onufry. (dumnie). Poddankę? Poraja mam w herbie, jeszcze przed sejmami przodkowie moi go otrzymali i żaden ani kroplą krwi chłopskiej nie pokalał!
Andrzej. Bardzo to chwalebnie, ale czasy się zmieniły. Dziś to mniejszym, niż dawniej grzechem. Zresztą wiesz waszeć, że klejnoty szlacheckie przechodzą po mieczu, a nie po kądzieli. Już we wnukach twoich tradycya zapomni o pochodzeniu ich babki, a waszeć tymczasem będziesz miał młodą i piękną żonę.
Onufry. Nigdy.
Andrzej. Gdybym miał tyle co waszeć dumy, zamiast tu służyć, postarałbym się o wakującą teraz koronę. No namyśl się...
Onufry. Trudno, panie mój, trudno...
Andrzej. Żeby się panna zbyt długo targować nie dała, naprzód jej przypomnę zupełną ode mnie zależność, potem, dla lepszego poskromienia, wyznaczę jakieś leczące z pańskich nawyknień zajęcie i tak potrzymawszy ją u siebie w szkole kilka miesięcy, oddam waszeci ułaskawioną.
Onufry. Ha! całe moje życie poświęciłem temu domowi, niech i najdroższy mój skarb, klejnot rodzinny, idzie dla niego na ofiarę.
Andrzej. Ofiara to nie dla mnie, ale dla ciebie. Więc