Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

która wiła się po skrętach południowego gościńca. Nareszcie, ktoś dalej od innych sięgnąwszy wzrokiem, zawołał:
— Arjos!
Słowo to powtórzyły wszystkie usta, z których zerwał się tuman okrzyków. Słychać w nim było gwałtowne wybuchy płaczu i radości, a niektórzy z pielgrzymów, powaleni napadami chorób, tarzali się bezprzytomnie po ziemi. Orszak zbliżył się do góry: na czele jego postępował Arjos w towarzystwie Aleba i Biona, a za nimi kilkunastu ludzi dźwigało na dwojgu noszach nieruchomo leżące i nakryte ciała.
Arjos. Niech będzie ukochany bóg miłości.
Zdjęto z ramion i położono na ziemi nosze.
Z trupów, zaścielających bojowisko, dusze uleciały do Eliona; my znaleźliśmy i zabrali dwa jeszcze żywe ciała dowódców, którzy najechawszy na siebie, przebili się wzajem włóczniami: jeden z nich walczył na czele oddziału wojska Protoryi, drugi przywodził koczownikom pustynnym. Może jest kto między wami, dla kogo oni są dobrem na ziemi?
Odsłonięto rannych. Leżeli z przymkniętemi oczami w bladych twarzach. Przez półotwarte ich usta przesuwał się ciężki oddech cierpienia, a na obnażonych piersiach z pod liści, przylepionych do ran, wybiegły wokoło przyschłe strumienie krwi. Zstąpiła się koło nich masa ludzi, którzy zaczęli ich rozpoznawać.
Głosy. On, on, straszny Beg, który zabrawszy raz