Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głosy. — Karawana, która przywiozła tkaniny jedwabne na wielbłądach, spotkała go w wiosce Silon o dzień drogi stąd, pośród tłumu ludzi, których nauczał.
— Mówią, że z Omala przeleciał powietrzem do pustelnika Aleba.
— Po co?
— Może zbiera świętych.
— Jeden z kupców karawany opowiada, że widział cud jego. Jakiś chory nędzarz, czując nadchodzącą śmierć i nie mając nikogo, ktoby go pogrzebał, sam wykopał sobie dołek na cmentarzu, legł w nim i zasypał się ziemią tak, że tylko głowę i ręce pozostawił odkryte. Arjos, dowiedziawszy się o tem, poszedł do niego, kazał mu wstać i pójść za sobą. Pomimo że człowiek ten już dogorywał, natychmiast wyskoczył z grobu i jest zdrów.
— Słyszałem także, że umarłych wskrzesza.
— Ach, czemu on żywych gnębicieli nie zabija! Co to będzie, co to będzie! Dziś znowu wielkorządca Protoryi przysłał rozkaz, ażeby wszyscy rozeszli się do domów, bo inaczej nas rozpędzi.
— Kim? Wszystkie oddziały wojska wyruszyły na wojnę, podobno nawet niedaleko toczy się od wczoraj bitwa.
— Co to za sznur ludzi tam się ciągnie?
Jedni drugich zaczepiali tem pytaniem i wkrótce wszystkie spojrzenia pobiegły w kierunku szarej, podłużnej plamy,