Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed nimi bezbrzeżne niwy i błonia, przed nami granica, której zabraniają przekroczyć. Oni chcą się ze swemi trzodami rozpostrzeć szeroko po ziemi bogatej, my musimy zamknąć się w tym skrawku stepu między pustynią i ich zaporą. Do nich uśmiechać się będzie powabnem obliczem dostatek, nas — pożerać głód.
Głosy. Prowadź nas przeciw nim, ojcze, wodzu, powierniku boży, my dzieci twoje!
Zebor. Wir spoczywa na łonie boga, Moron nam przywodzi, myśmy synami Morona.
Głosy. — Nie Wirowie, lecz Moronowie.
— Tak, Moronowie!
— Dziś nas bóg nazwał twojem imieniem.
— Moronowie, Moronowie! Niech żyje nasz patryarcha!
Zebor. Wodzu, wskaż, dokąd iść mamy!
Moron. Tylko tam, dokąd bóg wskaże. My niczego nie powinniśmy pragnąć, tylko tego, ażeby on nam wolę swoją wyraźnie objawił i ażebyśmy ją dokładnie spełnili. Nazwaliście mnie wodzem, ojcem ludu, powiernikiem bożym, a ja jestem niczem, dopóki Pan nie napełni mnie swoją mocą. Jeżeli on dziś nie raczy w tę szczyptę nędznego prochu, którą nazywacie wielkim Moronem, tchnąć swej myśli, nie powiem wam jutro, czy możecie spojrzeć na wschodzące słońce. Padajcie przede mną na kolana, ile razy bóg we mnie wstąpi; ale nie uważajcie godniejszym czci od spróchniałego dębu, skoro mnie opuści. Panie, panie, lud