Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cimy bogom Arjosa. (Zmik ułożył wysoką stertę gałęzi i drewien, którą podpalił. Ogień, ująwszy się żeru, buchnął słupem ciemnego dymu). Ty, Wykrocie, każ naszym ludziom wydobyć z groty zbiegów. Jedni wejdą na wierzch skały, drudzy podpłyną do otworu. Oboje wziąć żywcem i przyprowadzić do mnie. Tu czekać ich będę, ażeby on, idąc na miejsce kary i widząc ten stos z daleka, dłużej drżał przed kaźnią, a ona przed mojemi ramionami, które ją po nasyceniu się uduszą. Zmiku, przygaś ogień, niech drobne dzioby płomienia nie pożrą tego zbrodniarza odrazu, lecz szczypią go, kłują, dziurawią, szarpią, zjadają powoli. Ja muszę napoić oczy jego męczarnią, uszy — jego jękiem, węch — swędem pieczonego ciała. On mi nie może zniknąć prędko, bo ja go długo szukałem. O piękna Orlo, urocza żmijo, wprzódy popatrzysz na katusze swego kochanka, zanim padniesz do nóg moich z błaganiem o litość. Ja ciebie... Co? Wypłoszone łabędzie ku mnie płyną i chcą się oddać same?
Nagłym ruchem silnie odepchniętej tratwy Arjos i Orla odpłynęli od skały. Okalająca brzegi gromada, ujrzawszy ich, wydała dziki wrzask. Na środku jeziora Arjos zatrzymał tratwę, odrzucił wiosło, ujął Orlę w swoje objęcia i spoił się z nią długim pocałunkiem. Alrun krzyknął:
Mierzcie w niego!
Sypnęły się ze wszystkich stron strzały, ale żadna nie dosięgła splecionych w uścisku kochanków. Zanurzona w wodzie tratwa ginęła pod ich stopami. Stali oni na zie-