Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kami. Gdy Arjos ich dojrzał, ścisnęli juz prawie brzeg jeziora nieprzerwaną obręczą, którą spajał Alrun, postępujący wolniej od innych z Itamem, Zmikiem i czeredą pachołków do usługi. Miał on na głowie osadzony pęk czerwonych piór, między któremi nad czołem sterczał czarny róg bawoli; opiętą rudą maskę z płata ludzkiej skóry, której przecięcia dla oczu i ust okrążone były ciemnemi obwódkami; całe ciało pokrywały jaskrawo malowane smugi i wizerunki. W ręku trzymał krótkie drzewce, w cieńszym końcu nabite ostrzem dzidy, w grubszym — kamieniami. Zszedł z góry, w miejscu przeciwległem kryjówce Arjosa i Orli; rozejrzał się naokoło, zatrzymał wzrok na skale, leżącej w jeziorze i wydał straszny ryk, który obleciał donośnem echem wokoło góry i lasy.
Alrun. Tam?
Wykrot. Tak. Siedzą w grocie, której wylot zwrócony jest do jeziora.
Zmik. Podziękujmy naprzód bogom za to, że nas tu doprowadzili.
Alrun. Tu nas doprowadził Wykrot, a nie bogowie, którzy albo nie znali kryjówki zbiegów, albo kpili sobie z twoich modłów.
Zmik. Jak chcesz, Alrunie. Ostrzegam cię jednak, że bogowie okazują nieraz swą moc wtedy, kiedy o niej ktoś zupełnie wątpi.
Alrun. Więc rób, co chcesz.
Itam. Zaręczam, że oni byliby najbardziej zadowoleni, gdybyś im Alrunie ofiarował Zmika, którego tak kochają.
Alrun. Ułóż Zmiku i rozpal stos, na którym poświę-