Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cznie z sobą... Prawda, Arjosie, i ty na to się zgodzisz?
Arjos. Na wszystko, droga, prócz na rozdział z tobą. Już pozwól słońcu wypić łzy w oczach twoich i nie płacz. Zanim Alrun nas odnajdzie, wprzódy go złość stoczy. Ta nasza kryjówka leży zdala od wszelkich gościńców i ścieżek, do tego jeziora tylko jelenie wązkimi przesmykami przychodzą się poić, ogień rozpalam jedynie w nocy, dnie spędzamy w jaskini — któż nas wyśledzi? Alrun poprzysiągł to robić i szuka, ale nawścieka się, natłucze językiem o zęby, namorduje ludzi, nawygraża bogom i da pokój.
Orla. Podły zwierz... zawsze wstręt we mnie budził.
Arjos. A był przekonany, że między tobą a nim stoi tylko Ukor.
Orla. Cała ta gromada jest ohydna. Ty, Arjosie, wyrodziłeś się w niej, albo cię z innego plemienia ukradli... Wyglądałeś między nimi, jak bóg między małpami. I ja cię nie miałam kochać wyłącznie, uledz Alrunowi, temu gorylowi, który rycząc, sądzi, że piękniej śpiewa, niż słowik! Ach!
Arjos. On jest jeszcze zarozumialszy, niż ty przypuszczasz. Opowiadał nam raz, jak łapał dzikie kaczki. Gdy je upatrzył na rzece, zanurzał się w wodę po szyję, kładł na głowę kępę trawy i tak podpływał do stada, nie płosząc go: potem wciągał od spodu za nogi każdą kaczkę pod wodę, dusił i zatykał za pas. Tak kolejno zbierał wszystkie. A wiecie — zapytał —