Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z plemienia Orląt, z gromady Ukora i Alruna. Chłopcze mój miły, poproś ducha, który ci źrenice z oczu usunął i swoje wstawił, ażeby twoje zwrócił.
Arjos. Dziecinna jesteś.
Orla. Wcale nie. Proś go, błagaj, niech z ciebie wyjdzie. Bo jeśli długo łudzić cię będzie i potem nagle ustąpi, zobaczysz mnie własnemi oczmi inną, brzydką, nędzną i porzucisz.
Arjos. Ha, ha, ha!
Orla. Nie śmiej się. Ty mnie dawniej taką nie widziałeś, ty tak pięknie do mnie nie mówiłeś.
Arjos. Bo jeszcze w tobie tak się nie rozmiłowałem, bo nie wiedziałem, że ci taka mowa moja przyjemna będzie, bo nieraz zdawało mi się, że gdy cię wódz gromady spojrzeniem połechtał, to mu śmiechem odpowiadałaś.
Orla. Zdawało ci się tak, chociaż przeciekałam wszystkim mężczyznom przez ręce, jak woda, chociaż garnęłam się do ciebie, jak rzeka do morza, chociaż zazdrościłam twoim paznokciom, że się z tobą nie rozłączają, chociaż uciekłam z gromady, gdy Ukor mnie zapragnął?... Czegóż ty jeszcze więcej chciałeś?
Arjos. To też gdy o tem wszystkiem przekonałem się, pobiegłem za tobą, kocham cię i tak mówię, że aż wątpisz, czy cię dobrze widzę. Ale przestańmy już zawodzić żale, jak para zięb, którym gniazdo zabrano. Naszych dzieci kot nie zjadł.
Orla. Alrun się czai...