Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem. — To uciekaj stąd — rzekł — bo on krąży w okolicy i wszystkich morduje. — Podziękowałem mu i odszedłem. Zacząłem biedz do ciebie z dobrą nowiną, jak pszczoła z miodem. Śmiałem się do drzew, do gór, do nieba, myśląc, że cię ucieszę. Radość zdjęła ciężar z mojego ciała, a tęsknota dodawała siły. Nie odpoczywałem, raz tylko napiłem się wody, bo mi oddech usta przyżegał. No nie smuć się już, kiedy naszym dzieciom dobrze.
Orla. Ale Alrun... który tam węszy.
Arjos. On Podlotów zostawi w pokoju, zresztą wcale nie wie, że dzieci zabrałaś z sobą i przypuszcza, że je uniosły dzikie zwierzęta.
Orla. Oni je mają za dzieci boga...
Arjos. Widać go w nich czują. I ja przypuszczam, że bóg je stworzył z ciał naszych. Przynajmniej w tobie ciągle go widzę.
Orla. A ja w tobie.
Arjos. To może on w nas obojgu przebywa i dlatego tak się kochamy. Orlo moja, gdy na ciebie patrzę, zdaje mi się, że coś uroczego w tobie siedzi i coś potężnego we mnie wstępuje. Duch jakiś nas nawiedza i spaja. Przy tobie, jak przy dniu, wszystko mi jest jasne, bez ciebie, jak w nocy, wszystko ciemne. Ach, boś tak piękna, że słońce co wieczór płacze rosą, gdy z nieba schodzi i widzieć cię przestaje. A gdy rano jego promień wpadnie do tej groty, ciebie pierw-