Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postaci ludzkiej. Porwał on parę odłamów skały i rzucił na wspinających się, z których dwu zaraz padło śmiertelnie ugodzonych. Następnie zaczął spychać ogromne bryły, które staczając się na dół we wściekłych podskokach, miażdżyły idących. Zginęli wszyscy, jeden zdołał uniknąć tych pocisków rozgniewanego boga i umknął.
Głosy. A nikczemni! Zbrodniarze! Odechce im się walczyć z bogami!
Kos. Otóż właśnie że nie — i to nas głównie tu przygnało. Kędzierzawi dowiedzieli się, że ludzie, zmiażdżeni ręką boga, byli wysłańcami strasznego Alruna, wodza Ostrowidzów, który kazał im pochwycić zbiegłą z gromady kobietę i jej kochanka, a oni, przez złego ducha na fałszywe ślady wprowadzeni, myśleli, że owa poszukiwana para skryła się u wylotu tej świętej góry. Więc usiłowali wejść na jej szczyt, za co ich któryś z bogów śmiercią pokarał. Gdy tę wiadomość zaniósł wodzowi ocalony wojownik, wściekły Alrun wyruszył podobno z całym obozem i idzie tu oblegać górę. Strach pomyśleć, co to będzie! Bogowie dadzą sobie z napastnikiem radę, ale czy uniesieni gniewem nie zabiją wraz z nimi innych ludzi? Czy, gdy zaczną miotać strzałami i wyleją z wnętrza góry lawę, nie zniszczą i nas?
Głosy. Ach, my nieszczęśliwi. Co robić?
Ilon. Nie obrażajcie bogów dziecinną trwogą. Bywają oni w złości zapalczywi i wraz z winnymi karzą