Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstań, bogowie już oddalili się. (Alrun wstał blady i wzruszony). Patrz w górę... Na tronach z obłoków zasiedli wokoło, a niektórzy jeszcze podążają szlakiem drogi mlecznej. Czy widzisz?
Alrun. Nie.
Zmik. Grzechy pokładły ci na oczach łuski, które tylko ofiarami zetrzeć zdołasz. Tak, siedzą już wszyscy i spoglądając na ciebie, radzą... Od jutra los mówić ci będzie, co o twojem przeznaczeniu postanowili. Może kiedyś duszy mojej, gdy opuściwszy śpiące ciało, do nich się wzbije, powiedzą tę tajemnicę. (rozległ się grzmot, jak gdyby zaturkotały koła rydwanu boga burzy, zjeżdżającego z nieba ku ziemi). Tym głosem objawili oni swój rozkaz całej naturze, a ona echami odpowiada, że go zrozumiała. (Spadł piorun). Rozgniewany bóg uderzył maczugą kogoś z nieposłusznych. Już skończyli naradę i rozchodzą się do swych siedzib. Ty, Alrunie, wróć także do obozu i opowiedz wszystkim, coś widział.
Alrun. Coś ty widział... (Odszedł. Zmik spojrzał za nim urągliwie. Alrun odwrócił się i rzekł z groźbą) Pamiętaj i przypomnij im — Orlę!
W tej chwili między drzewami przewinął się i daleko pomknął zgrzytliwy śmiech Soba.


Widok 10.

W gęstym i cienistym gaju osiadła wioska, której chaty, z liści palmowych i trzciny plecione, wyglądały jak wysokie mrowiska pod rozłożystemi gałęziami drzew. Na-