Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciaż radbym go dostać żywym, ale Orlę przynieście mi w puchowych dłoniach.
Około posłańca zebrała się cała prawie rzesza obozowa, która ciekawemi uszami chwytała jego opowieści, a następnie wziąwszy go między siebie, osypała pytaniami.
Zmik. Cóż, czy wyrocznia moja nie sprawdziła się? Arjosa i Orlę wynalazł człowiek głodny.
Itam. Powiedziałeś, że głodny ich schwyta — nie kręć.
Zmik. Wszystko jedno. I ten mógł był ich złapać.
Itam. Za ogony, gdyby mieli tak długie, żeby aż tu sięgały. To i ty byś ich wtedy przytrzymał.
Alrun. Zakończcie te swary! Itamie, wiercisz językiem w gębie, jak tłuczkiem mak w donicy. Chłopcy, tu do mnie! Wykrot, Trzmiel, Wrzos! Dwudziestu najdzielniejszych pójdzie pod przewodnictwem tego oto waszego towarzysza dla ujęcia Arjosa i Orli, którzy, porzuciwszy gromadę wbrew woli zmarłego Ukora i mojej, obrazili bogów i najwyższego władcę waszego. Arjos jest przestępcą, bo się wyłamał z pod praw naszych. Arjos jest złodziejem, bo ukradł nam kobietę, należącą do wszystkich, a przed innymi do mnie, naczelnego wodza, który najwięcej ludzi zabił i zanim kiedyś zostanie bogiem, powinien teraz mieć najlepsze jadło i najładniejsze kobiety. Czy tak?
Głosy. Tak!
Alrun. W namiocie moim jest kilka upieczonych