Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grzyb zrobaczały. Padlina! Dlatego, że kiedyś był mężny, dziś chce jeść stu gębami i podgarniać pod siebie najlepsze łupy. Niech rozkazuje tym, którzy przed nim jeszcze drżeć umieją! Ale ja nie giętki pręt, a on dla mnie nie wicher!
Zmik. Tak jest, dzielny Alrunie, tak ja myślę, tak nawet bogowie sądzą, którym ofiar uszczuplił. Ale musisz wziąć się do niego otrożnie.[1]
Alrun. To ty strzyż uszami, wsuwaj pazury i czołgaj się na brzuchu, ja tego nie potrzebuję.
Zmik. Jak chcesz.
Alrun. Złość we mnie drzemała, dopóki swoich zdechłych ślepi nie zwrócił na Orlę, którą postanowił dla siebie wyłącznie zatrzymać. Jeśli kobiety nie mają być własnością całej gromady, to ona powinna być własnością moją, bo mi się podobała, bo na nią zasłużyłem, bo do niej nikogo nie dopuszczę, choćby najpotężniejszy z bogów jej zażądał a wszyscy dyabli po nią przylecieli. Czy myślisz, że ta dziewka, którą mi odebrał, więcej dla mnie warta, niż kostropata kłoda, o którą można swędzące plecy podrapać? Ale ja ją złowiłem, a Ukor sobie przywłaszczył, ażeby mnie przekonać, że jestem tylko jego ręką. No, schyli on się przed tą swoją ręką.
Zmik. Skoro postanowiłeś go przystrzydz, to ci powiem, że on również zamierza cię zgładzić; słyszałem jak dziś rano rzekł do swojego przybocznika: trzeba Alruna skrócić o głowę, bo nad was wyrósł.

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — ostrożnie