Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez całą noc tak mi żarły duszę. Rano, zaledwie zbudzone słońce zrzuciło z siebie okrycie nocy, zacząłem znowu oglądać miejsce, gdzie przebywałyście podczas bitwy i na piasku dostrzegłem odciski drobnych stopek, ciągnące się ku zatoce rzadkim łańcuchem szybkiego biegu. W znacznej odległości przerwały się te ślady przy kotlinie. Jej wklęsłość odpowiadała twojej postaci — więc odgadłem, że musiałaś tam nocować. Pomimo że dalej rozesłała się murawa, rozpoznałem lekkie dotknięcia twoich nóg. Dopadam do zatoki i widzę na przeciwległym jej brzegu jedno czółno. Za chwilę było tam drugie, na którem ja przepłynąłem. Orlo droga, zrośnijmy się, ażeby nas już nikt nie rozdzielił, albo ubłagajmy jakiego czarodzieja, ażeby nas przemienił w parę zwierząt, ptaków, ryb, drzew... Chyba mi wyrosną kły i pazury, jeśli kto teraz po ciebie sięgnie.
Orla. O, niech zbrzydnę dla wszystkich, prócz ciebie, niech każde męzkie oko zamyka się wstrętem przede mną, niech małpy wzdrygają się na moją szpetność, niech budzę tylko litość i odrazę całego stworzenia... Ty jeden widź mnie piękną... Arjosie kochany, czy gromada tu nie powróci?
Arjos. Mieli powędrować dalej, może jednak, domyśliwszy się naszej ucieczki, zechcą nas osaczyć, zwłaszcza że Ukor oddawna gorzeje żądzą posiadania cię wyłącznie dla siebie. A i Alrun, który teraz najwięcej