Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakąż ja mam służbę! Wszystką szczecinę wydrę ci z tego zagwożdżonego łba!...
Kapros. Pani miłosierna, przebacz najnędzniejszemu, który nie wie, czem zawinił.
Elpinika (do siebie). Czy mogłam przypuszczać! (do Kaprosa). Wziął ją z sobą?
Kapros. Wyzwolił.
Elpinika. Co ty bredzisz?
Kapros (wystraszony). Gdy Polygnotos mi płacił, nadeszła obywatelka Aspazya...
Elpinika. Nie obywatelka — plugawcze!
Kapros. Nadeszła Aspazya, żona Peryklesa...
Elpinika. Nie żona! Hetera! Powtórz: hetera!
Kapros. Hetera Aspazya i zaczęła mu coś wymawiać a wreszcie prosić, ażeby niewolnicę jej odprzedał. Dla pięknej Aspazyi nawet ją wyzwolę — rzekł Polygnotos i...
Elpinika. Dosyć! dosyć! (do siebie). Kundel, i on już będzie latał za tą... O, ja ją wreszcie do budy zapędzę! Zeusie, pomóż mi, tyś wszechmocny. (idzie w głąb sceny do auli i staje przed ołtarzem).
Kapros. Co ją tak ukąsiło?
Nora. Pst!
Kapros. Ani się domyślam...
Nora (szepcze). Gawronie, przecież ten Polygnotos widocznie w jej sercu leży...
Kapros. Taki młody, śliczny chłopiec właziłby do serca starej i brzydkiej baby!