Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mipa nie po to, ażeby ich sławił, lecz nas znieważał. Na to każdego stać.
Sofokles. Naturalnie, on jednak ma istotny talent.
Eurypides. W giętkim karku.
Aspazya. Obchodzimy dziś wielkie święto — nie mówmy więc o takim mizernym komarze: niech im brzęczy a nas kąsa. Hermip — nie Eschylos.
Sofokles. A któżby śmiał ich zestawiać! Eschylosa nie zastąpi nikt.
Eurypides. Nawet ty Sofoklesie?
Sofokles. Ja go wprawdzie pokonałem na igrzyskach, ale nie pokonam w historyi. Gdy żył, odpychał mnie nieraz swą arystokratyczną wyniosłością, swym religijnym fanatyzmem, pleśnią swych zasad; śmierć wszakże okryła całunem ułomności człowieka a odsłoniła potęgę geniusza, który jak dyamentowy kolos, czysty, błyszczący i twardy stanął niezaćmiony i nieprzewyższony w literaturze Grecyi.
Aspazya. Chyba tem jedynie niższy jesteś od niego Sofoklesie, że żyjesz.
Sofokles. Aspazyo, on stworzył Prometeusza.
Aspazya. Ale uczcił Zeusa, który tego Prometeusza, za wykradzenie ognia wiedzy z Olimpu, przykuł do skały i przez sępa wyszarpywał mu codziennie odradzające się wnętrzności. Ty zaś, Sofoklesie, a z tobą my wszyscy czcimy nie mściwego i okrutnego boga, lecz śmiałego człowieka, bohaterskiego męczennika, który wyzwał do walki tyrana niebios i poświęcił się