Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sofokles. Na mieście mówią, że jakiś napad urządziła tu Elpinika, że sprowadziła pijany tłum z nożami...
Perykles. Drobna burda! Ale widzę, że zrobiłem dobrze, zostawiając was w Atenach. Spodziewałem się rozruchów, bo przejąłem zdradzieckie listy dwu możnowładców ateńskich do wodza spartańskiego, któremu na wypadek naszej porażki ofiarowali swą pomoc. Po pierwszem zachwianiu się naszych szeregów, zaczęli pierzchać synkowie arystokratów i ponieśli zapewne swym ojcom radosną wieść o zwycięstwie Spartan.
Anaksagoras. Ciężką nam była niepewność...
Sofokles. Miasto napełniał syk wężów.
Fidyasz. Ale jakże zakończyła się bitwa?
Perykles. Spotkaliśmy Spartan w dwakroć przewyższającej nas liczbie. Spostrzegłszy swoją przewagę, uderzyli natychmiast i przełamali w kilku miejscach nasze kolumny. Była chwila popłochu, w której straciłem wszelką nadzieję, zwłaszcza gdy Tesalczycy oderwali się i przeszli do nieprzyjaciela. Zdołałem wszakże związać odcięte roty i powstrzymać natarcie. Spartanie ponowili atak jeszcze gwałtowniej — ale odrzuciliśmy ich do szańców. Sześć razy usiłowali rozbić ścianę naszego wojska — i zawsze musieli się cofnąć. Nareszcie, widząc bezskuteczność wysiłków i obawiając się, ażebyśmy nie ściągnęli pomocy, zaproponowali zawieszenie broni, zobowiązawszy się opuścić