Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zenon. Ile razy tego obowiązku nie dopełnię, niech mi go pani nie przypomina zbyt ostrą wymówką. Wobec takich, jak pani, arcydzieł natury, trudno pamiętać o ich otoczeniu i związkach. Nie bez racyi nazwano piękność oślepiającą, bo rzeczywiście, kto się w nią patrzy, potem czas jakiś niczego wyraźnie dojrzeć nie może. Bodajby tylko czas jakiś — nie zawsze! Na swoje szczęście a cudze nieszczęście pani grozi wiecznem ociemnieniem.
Emilia. Czy pan te wyrazy często kobietom mówi?
Zenon. Dotąd wcale.
Emilia. Bo inaczej nie byłabym z nich dumną.
Zenon. Dziękuję. (całuje Emilii rękę w obecności Ireny i Henryka, którzy z dwu stron weszli i milcząc przypatrywali się).

SCENA XI.
Ciż, Henryk i Irena.

Henryk (z nutami w ręku trącając Zenona). Może też kochany wuj będzie łaskaw pomówić z mężem pani w interesie swoim.
Zenon (Zenon wstaje lekko zmieszany i zbliża się do wpatrzonej w niego Ireny). Właśnie miałem pytać o panią.
Henryk (do Emilii) Walc już skończony.
Emilia. Posłuchamy go. Irenko. Pan Henryk na moje żądanie skomponował w tej chwili walca, którego mam dziś tylko z nim tańczyć u państwa Dąb-