Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Emilia. Wolę nadewszystko, ażebyś sama sobie nie dokuczała i nie podejrzywała wszystkich, że ci dokuczyć pragną. Idź moim śladem, a dojdziesz do mojego celu. I wtedy dopiero poznasz, moja trapistko, jak to błogo żyć wśród powszechnej przyjaźni, o ile rozkoszniej znaleść się w gronie kochających lwów, niż w gnieździe nienawistnych jaszczurek. Gdy na ulicy ktoś nieznajomy mile na mnie spojrzy, natychmiast dziękuję mu równie miłem spojrzeniem. Nie dlatego, ażebym w tym względzie czuła niedostatek, ale dlatego, że lubię poruszać się między przyjaciołmi. Zupełnem szczęściem byłoby dla mnie życie Ewy w raju, gdzieby najdziksze tygrysy przychodziły do mojej ręki jak jagnięta.
Irena. Szkoda tylko, że Ewa musiała poprzestać na jednym Adamie.
Emilia. Toby mnie wcale nie zasmuciło. Lubię towarzystwo mężczyzn, bo są; gdyby ich nie było, poprzestałabym, jak ona, na jednym moim Adamie. Bo idzie mi tylko o bezwyjątkową miłość wszystkiego i wszystkich, tak dalece, że jeśliby cały świat mnie pokochał prócz jednego człowieka, wytężyłabym wszystkie siły, ażeby i jego pozyskać dla siebie.
Irena (z goryczą). Mało dbając o to, że ten człowiek byłby całym światem dla mnie.
Emilia. Śmiej się z tego, mój aniołku. Przecież nie myślę odbierać ci Henryka, bo mam własnego męża,