Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odprawiłeś się od Bachusa, więc ja cię wezmę na służbę. Będziesz miał bliżej do mnie strzelać. Nie targaj się robaku, bo ci łepek zgniotę słabem naciśnięciem moich palców.
Jednocześnie rozdeptał krzyczące dzieci, a nie puszczając Satyra, wywołał z domu Teryę i również uniósł ją z sobą.
Mieszkał on niedaleko we wnętrzu ogromnej góry, na której szczycie zgromadził stosy brył do walki z bogami. Wnętrze to w znacznej mierze sam wypełniał. Było ono surowe, puste i ciemne, zapchane w szczelinach i norach niepoliczonem mnóstwem karlików, podparte u wierzchu potężną, mętnie przezroczystą kolumną, w której połyskiwały drobne iskierki, dostarczające mdłego światła całej tej przestrzeni.
Gdy Tytan wszedł z Satyrem i Teryą, karliki podały mu pęk grubych i drobnych łańcuchów. Ale on je odtrącił i rzekł:
— Łańcuchem dla niego będzie ona, którą zamknijcie w kryształowej kolumnie, ażeby ją ciągle widział, a nigdy nie odzyskał. Niech na swych polach i w winnicach pracuje dla mnie.
Rozkaz spełniono.
Satyr rozpoczął nowy okres życia w niewoli i trudach. Chociaż mógł, nie uciekał, bo go przykuwała do miejsca Terya, którą kochał, i jak gdyby w słupie obłocznym widział. Nawiedzające go w snach mary obie-