Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kasz to samo. Golibroda, który gościa za nos trzyma, przy goleniu zachwyca się pięknością puklów, w jakie układają się gościa włosy, i błaga go w imię wszystkich piękności, aby o tych puklach miał staranie, i póty błaga, póty zaklina, tak się troszczy natrętnie o te włosy, aż wreszcie wklepie ogłupiałemu butelkę jakiegoś olejku za pięć franków, który niby ma tę cudowną czuprynę zachować, na większą chwałę ludzkości, na długie lata. Człowiekowi, który przywykł do prawdziwej równości i demokracyi, wstyd czasem za tych demokratów, służących na dwóch łapkach i wyczekujących „pourboire”. Czasem, przywykłemu zwłaszcza do amerykańskiej prostoty podróżnikowi, ta drobiazgowość, ten brak godności w stosunku z cudzoziemcami, ta grzeczność, blizka natręctwa, wszystko to wydaje się obyczajem zniewieściałym, przeżytym, przerafinowanym, wdzięczeniem się i kokieteryą, skierowaną ku kieszeni, a budzącą pogardliwe uczucia. Zadużo tu często form, wskutek tego, kto wyprowadza wnioski zbyt pośpiesznie, ten gotówby przypuścić, że pod tą plewą niema ziarna, ale ziarno jest, bo jest już dążność do zrównoważenia treści z formą, jest praca prawdziwa, jest trzeźwość, i chęć dojścia do świadomości własnych wad i cnót, do reform, gdzie potrzeba. To, co zostało jeszcze, i co razi oczy, jest zabytkiem dawnych, innych czasów, w których zamiast zdro-