Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   266   —

usta śmiać się, gdy ona zechce… że, gdy wyjdzie na scenę, zahuczy burza oklasków, nawoływań, okrzyków, zachwyceń i uniesienia?
Na poblizkiej Kerney-Street zegar wydzwonił kwadrans na ósmą. Już tylko trzy kwadranse. Mroczyło się. Koło teatru ruch się zwiększał. Przyszly mi na myśl warszawskie noce teatralne… ale ach! to nie Warszawa i nie warszawska publika. Tu serca obce, dusze obce. Ci dzielni w życiu praktycznem Yankesi są potrochu barbarzyńcami w sztuce. To jakby dawny, twardy „populus romanus“, mądry i potężny, ale gotowy deptać po korynckich posągach.
…Wiedziałem, że nie oszczędzą ani artystki, ani kobiety.
Ściemniło się zupełnie. Miasto zabłysło tysiącami lamp. Ściskało mi się serce, gdym myślał, że za chwilę miały się zważyć losy tej Polki i tej artystki. Czem była w Warszawie? Ona stworzyła repertuar wszystkim, ona nauczyła ludzi kochać sztukę; ona co wieczora pełnemi rękami rozrzucała złote ziarna wzniosłych myśli, szlachetnych uczuć, które wsiąkały w dusze ludzkie; za nią wreszcie zawitał do naszej krainy Szekspir, Szyller, Hugo, całe nieśmiertelne szeregi, a teraz…
Jeżeli się zlęknie i nie zdoła przemówić słowa? jeżeli zapomni roli? jeśli się omyli? wszakże ma grać w obcym języku? jeśli zmuszona bę-