Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   265   —

cie, wyuczyć się nie tylko potocznej mowy, ale scenicznej wymowy… na to istotnie potrzeba było cudu lub cudotwórczego geniuszu.
Bawiąc tu od lat blizko dwóch i przestając przeważnie z Amerykanami, nauczyłem się ich rozumieć, ale nie mogę dokazać, aby oni mnie rozumieli. Znam rodaków naszych, ludzi wykształconych, którzy mieszkają tu od lat trzydziestu, a których angielszczyzna rozdziera jednak siedmioma mieczami amerykańskie uszy. Nakoniec, czytając gazety, sto razy zauważyłem, jak często krytycy zarzucają aktorom, urodzonym Amerykanom, złe wymawianie.
Nie dziwcie się więc, żem wątpił i że nie mieściło mi się w głowie, jak można było po ośmiu miesiącach zwalczyć te niezwalczone prawie dla cudzoziemców trudności i występować publicznie.
A jednak afisz mówił wyraźnie, swemi trzyłokciowemi literami:
„celebrated polish artiste, Mrs. Helena Modjewska etc.“
Stałem więc i dumałem, a dumania moje coraz silniej, coraz wyraźniej i coraz boleśniej przybierały kształt mickiewiczowskich pytań: „Co to będzie? Co to będzie?“
Co się tam musi dziać z artystką? myślałem. Jakąż trwogą musi bić jej serce. Gdzie jej pewność siebie? gdzie owo przeświadczenie, że wszystkie oczy będą płakać, gdy ona im każe,