Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   255   —

o swojem wówczas szczęściu. Dusza rozłamała mu się na dwoje. Jedną połową żądał szczęścia Helenki, miłości dla niej i godniejszego, niż sam, przedmiotu dla tej miłości; drugą połową pragnął szczęścia dla siebie, tego szczęścia, które miał w swem ręku i które dobrowolnie mógł stracić.
Toczyła się tedy w nim walka, a tymczasem łatwo przewidzieć, co się stało. Helena pokochała malarza, a malarz Helenę, choć oboje taili przed sobą tę miłość, wzbierała ona i wzbierała coraz więcej, aż wreszcie, zerwawszy więzy, wybuchła. Było to w pracowni. Zostali sami. On ją malował, ale wreszcie rzucił pędzel; ona była zmieszana, rozdrażniona, pełna obawy, czy wytrwa w walce. Bo jednak młodzi musieli się liczyć z sumieniem. A przecież ten biedak August był i dla niego i dla niej dobroczyńcą, niełatwo im tedy przyszło własnemi rękoma i dla własnego szczęścia kopać grób dla jego szczęścia. Ale miłość, kiedy chce wyrwać się przez usta, silniejszą jest od wszelkich względów. Stało się więc, wyznali sobie tę miłość. Ale tu dopiero zaczęła się walka naprawdę. Malarz słaby był w niej bez woli autora, bardzo słaby, dziewica silniejsza. Nie tylko zwyciężyła sama siebie, ale pociągnęła i za sobą malarza na wyżynę szlachetnego poświęcenia. Napróżno się opierał, napróżno chwiejnem postępowaniem zdawał się świadczyć, że