Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

ce, przyjmują go; dzień zaręczyn naznaczony i wszystko według tego, jak zwykle dzieje się na świecie, poszłoby dalej swoją koleją, gdyby nagle nie zjawił się nowy, nieoczekiwany, a jeszcze pożądańszy konkurent.
Jest nim pan August Nowowiejski. Człowiek to również niemłody, pięćdziesiątkę, mówią, przeszedł, albo przynajmniej mu niedaleko, przytem dziwnie szpetny. Ramię jedno ma wyższe, głowę nieforemną, rysy, jak Quasimodo, zimny przytem, przynajmniej napozór, ironiczny, cięty satyryk. Śmieje się i wyśmiewa ze wszystkiego, nawet bardzo często i z siebie. Kto wie, jakie tam serce bije pod tą zaklęsłą piersią, ale to człowiek rozumny. Jest on przyjacielem wujaszka panny Heleny, przyjacielem, zresztą, może to nadto powiedzieć, bo drwi z niego zbyt często i pogardza nim trochę i bawi się tą hipokryzyą filisterską, tą pozłotą i pompą, jaka pokrywa rzeczywiście lichą moralną wartość szanownego wujaszka. Otóż ten pan August, mimo iż Helena jest już przeznaczoną Klapkiewiczowi, niespodzianie oświadcza się o nią jej matce.
Co za nim przemawia? Jest kolosalnie bogaty, bez porównania bogatszy od Klapkiewicza; a o cóż tu chodzi, przecież nie o co innego. Oczywiście, jest więc przyjęty. Klapkiewicza odprawiają z kwitkiem, właśnie w dniu zaręczynowego balu. Szlachcic wyjeżdża do siebie,