Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   243   —

komendy. Od czasu do czasu, na zrębie stosów drzewa lub na płonącym dachu, wśród dymu i czerwonych płomieni zaświeciły nagle mosiężne hełmy nieustraszonych strażaków, kilkanaście zbrojnych rąk wzniosło się do góry i mignęły topory, niby błyskawice, i znowu nikło wszystko, zakryte dymem i pożarem. Koło północy walka tych bohaterskich dzieci Warszawy z rozszalałym żywiołem doszła do zenitu. Ratunek niesłychanie był trudny, między szychtami bowiem drzewa nie było drogi dla sikawek, od strony zaś Wisły bagniste kałuże i spadzistość brzegu nie dawały zgoła przystępu. Wkrótce jednak urządzono pomosty i z niesłychanem wysileniem ustawiono na tym zaimprowizowanym gruncie najpotężniejsze narzędzia. Wielkie, parowe sikawki poczęły wreszcie wyrzucać olbrzymie słupy wody na płonące drzewo. Teraz dopiero zwycięstwo poczęło ważyć się i wahać. Dwukrotnie zajmowały się przyległe domy i dwukrotnie je uratowano. Fabryki ocalały, wiatr bowiem pędził płomienie w inną stronę. Znacznie już po północy ogień począł słabnąć i omdlewać. Robiło się coraz ciemniej. Tu i owdzie buchały jeszcze płomienie, ale były to już niby ostatnie wysilenia. Nakoniec pożar opanowano zupełnie, jakkolwiek pogorzelisko tliło się jeszcze cały dzień następny.
Ostatecznie tedy był wielki pożar, a niewielkie szkody. Istotnie, w Warszawie, przy