Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   195   —

bie napróżno, że tego rodzaju uciechy sprzykrzyły się już w końcu wszystkim. Wogóle przyszliśmy do przekonania, że jednem z najprawdziwszych przysłów, odnośnie do nas, jest: „Obiecanka cacanka“. Powiedzmy sobie prawdę: nic łatwiejszego, jak platonicznie kochać dobro publiczne i uszczęśliwiać swych ziomków wielkimi zamiarami. Można to robić, nie zdejmując nigdy szlafroka i pantofli; można to robić nawet, złożywszy ręce na żołądku i okręcając koło siebie wielkie palce. Dobro publiczne! Ależ kogo się spytać, to je kocha. I cóżeś dla niego uczynił? No! nic, ale kocham, i to właśnie jest miłość bezinteresowna, czysto platoniczna. Nie zrobiłem nic, ale mam pewien projekt.
Cóż to za obfite pole dla komedyopisarzy, ten patryotyzm platoniczny, szlafrokowy, który wobec pierwszej lepszej rzeczywistej ofiary i rzeczywistej pracy, tak chowa się we własny egoizm, jak ślimak w skorupę. Sądzę nawet, że jest to jedna z najwybitniejszych wad, rodzących się u nas na gruncie filisterstwa, egoizmu i hipokryzyi. I tu narzekają komedyopisarze nasi, że stosunki nasze społeczne nie przedstawiają dostatecznego pola, że społeczeństwo zbyt blade nie dostarcza typów. A przecie przedmiot to jeszcze nie dotknięty: pole obfite, typów podobnych nie brak. Macie wszystko, czego wam potrzeba… potrzeba wam tylko talentu.