Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

Temu to zapewne przypisać należy, że latem, kto żyw a może, ucieka z Warszawy na prowincyę lub zagranicę. Miasto pustoszeje, objawy życia słabną; robi się pusto, nudno, głucho. Czasy ogórkowe nigdzie nie dają się tak we znaki. Teatry tylko ożywiają, jak mogą, tę martwotę, uprzyjemniając wieczorne po pracy chwile tym, którym fundusze lub obowiązki nie pozwoliły uciec przed pracą, rodzimym kurzem, swojskimi miazmatami, nudami; słowem, przed tem wszystkiem, co, razem wzięte, stanowi latem Warszawę. Naturalnie, mówię tu tylko o teatrach ogródkowych, bo miejski teatr, jako pan wielki, wyjechał także z miasta zagranicę. Spytacie: co grają? Odpowiem: nic… albo tak jak nic. Jakieś jednoaktówki, które przed pięćdziesięciu laty uważano już za przestarzałe, a które teraz czerwone, może ze wstydu, afisze podają, jako nowalijki letnie, i oto wszystko. Publiczność krzywi się i nie chce spożywać tych nowalijek, ale mniejsza o nią. Publiczność istnieje dla teatru, teatr dla reżyseryi, a dopiero reżyserya jest przyczyną ostateczną, bezwzględną, która istnieje sama przez się, dlatego żeby istnieć.
Istnieje bez powodu, jako przyczyna ostateczna. To jasne i wcale nie będziemy się o to sprzeczać. Ale w tej chwili i reżyserya po trudach zimowych odpoczywa na urlopie. Nie śmiejcie się z tych trudów zimowych. Wprawdzie