Przejdź do zawartości

Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rana do wieczora, bacząc na przysłowie: pańskie oko konia tuczy? Rozstrzygnięcie tych kwestyi pozostawiam światłemu sądowi moich czytelniczek, a tymczasem, nim oddech utracę w tym okresie, przechodzę do innych spraw bieżącego tygodnia.
Nadeszły chłodne ranki, chłodniejsze wieczory, i na horyzoncie warszawskiego towarzyskiego żywota pojawiły się ruchy jesienne. Czy pamiętasz, czytelniku, te miłe zabawy przeszłoroczne? owe zwykłe herbatki z tartynkami lub kanapkami, pożywanemi stojący po rogach salonów; owe miłe chwile, w których, trzymając w ubezwładnionych obcisłemi rękawiczkami dłoniach za jednym razem kapelusz, spodek, filiżankę, tartynkę lub kanapkę, wachlarz twej towarzyszki, dawałeś dowody cudownej zręczności i przytomności umysłu, nie tylko nie syknąwszy ani razu z bólu, pomimo iż nowe lakierki piekły cię niemiłosiernie, ale i nie rozlawszy ani kropli herbaty na suknię damy, z którą musiałeś rozmawiać, ma się rozumieć, dowcipnie i wesoło?
Otóż błogosławione te czasy nadeszły znowu. Będziemy znowu bywać, bawić się, obmawiać się w sposób nie szkodzący bliźniemu, a dobry do zabicia czasu; rozprawiać o najnowszych miejscowych wiadomostkach i nakoniec robić kurę (wyrażenie terminowe) damom.
Ostatnia ta robota, jeżeli tylko towarzyszka