Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

póki go nie zastąpi światło w mózgownicach…
O zmroku zabawy kończą się; środkiem alei ciągnie się szereg arystokratycznych powozów, a bokami, wśród kurzu, tłoku i wesołych śpiewek, zdążają do domów piesi, dzieląc się po drodze wrażeniami chwil dopiero co ubiegłych. Coraz ciemniej, zorza wieczorna gaśnie; na niebie pokazuje się gwiazda jedna i druga — noc. Więc wszystko śpieszy na spoczynek, bo nazajutrz już tylko półświątek — nazajutrz to już, kto żyw, do młota, do piły, do hebla, do twardej pracy i twardej doli codziennej.
I oto święta przeszły, jak przebrzmiały rezurekcyjne dzwony. Teraz wypada nam tylko czekać spełnienia życzeń. Czy też sprawdzą się choć w części? I widać też, że wiara w spełnienie się życzeń słabnie, dziś bowiem można się od nich wykupić datkiem na ubogich. Zwyczaj to nowy, ale dobry podobno, bo co przezeń traci konwenans, zyskuje nędza; a może zyskuje także zdrowie, czas i swoboda zrzekających się wizytowania i wizytowanych.
Swoboda!… to miłe każdemu; żeby tylko nie przechodziła w zbyteczne sans façon. Wielu chce wprowadzić do nas z Niemiec zwyczaj wykupywania się od zdejmowania kapeluszy na ulicy, prawdopodobnie dla oszczędzenia kapelusza; potem oszczędzanie krawatu doradzi nie kiwnąć nawet głową znajomemu. „Czegóż ci Niemcy nie wymyślą?“, mawiali na widok