Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pisania; napróżno panna Czesia stara się przekonać sceptyków, że nie jedna Guerra ma takie ramiona na świecie, i że miłość ulokowana na koniu łatwiej może kark skręcić, niż umieszczona na tragicznych koturnach; napróżno wiedeńska Marie, po cenach zniżonych, a przynajmniej mających być zniżonemi, roztacza swe obszary przed zdumionemi oczyma i wykrzywionemi z podziwu gębami nielicznej publiczności; wszystko to napróżno: każdy kto może i ma na to, opuszcza miasto i śpieszy za granicę wynieść co prędzej i wydać latem połowę tego, co przez całą zimę zarobi.
Do czasu zostają jeszcze zwolennicy sportu. Wyścigi konne za pasem, bo niespełna za tydzień. Między tutejszo-krajowymi lordami ruch tedy ogromny. Czy wiecie, co też teraz robią? Oto pocą się. Wielka rzecz, powiecie, to i my się pocimy. Nie, przepraszam: my się pocimy, bo upał; bo nam przyrzekli polewać ulice, a nie polewają, bo... bo... jednem słowem, my się pocimy niechcący, a oni naumyślnie. Mówiąc żargonem, nazywa się to: trenują się. Trenują się panowie, trenują dżokeje, trenują konie. Niektórzy z nich jednak, gdy nadejdzie święty Jan, znowu będą się pocić, ale już nie trenować, tylko poprostu pocić nie tyle z gorąca, ale skąd tu wziąć na spłatę kapitałów, zaciągniętych na dżokejów, lokowanych na hipotekach, a prowa-