Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za to mieliśmy kilku obcych nababów w Warszawie, którzy niemałą sprawili sensacyę. Wiem, że z ciekawością ich oglądano i najprzeróżniejsze o nich opowiadano sobie dziwy. Zdarzyło się, że jedna z pań, — oczytanych, — a tem samem posiadających literacką ogładę, pytała znajomego o pochodzenie przybyłego do nas Monte-Christo. Otrzymawszy objaśnienie, może mylne, że to Grek, — zapytała, dla pokazania eruducyi:
— Grek, — ale wszakże nowożytny?
Biedaczka, — może i jej w Arkadyi pierwszy dzień zabłysnął, i dlatego, spragniona widoku jakiego pięknych i klasycznych form Alcybiadesa, bo do mitologicznych postaci pewno nie sięgała, nie mogła się oswoić z widokiem nowożytno-greckiego skrzywionego nosa i prozaicznego fraka w miejscu purpurowej chlamidy. (Zaznaczam tutaj, że «purpurowa chlamida», pierwszy raz przeze mnie do felietonu wprowadzona, jest ściśle literacką, — i liczę na uznanie moich krytyków, jeśli wyraz «chlamida» nie jest przypadkiem dla nich obcy).
Ale tak to bywa, — czas poezyi minął z nastaniem cywilizacyi; — Alcybiadesi zamienili się na wykrochmalonych zdechlaczków, — szyszaki na sprężynowe kapelusze, — miecze na parasole, — rydwany na dorożki, — saturnalie na baliki przyjacielskie, — Olimpiady na igrzy-