Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robi sobie w duszy uwagę, że wypada coś jeszcze powiedzieć, i poprzestaje na tej uwadze, zastępując słowa uprzejmem chrząkaniem, przy kotylionie się nie zdarza. Niechże więc żyje ten taniec, ułatwiający na gruncie zoologicznym stosunki płci obojej, dekorujący papierowymi orderami klapy fraków i sprowadzający Offenbachiadę ze scen teatralnych do salonów!
Od operetek przechodzimy do obecnie nam śpiewającej opery włoskiej. Autor Pokłosia w ostatnim numerze Kłosów wspomniał, że skutkiem mrozów, jakie panowały u nas w ostatnich czasach, Włochom pozamarzały głosy. Może być w tem część prawdy, choć z drugiej strony inne wieści głoszą, że właśnie personelowi owej opery winniśmy ustanie mrozów. Jak wiadomo, panuje u nas zwyczaj wyliczania łysych dla zawstydzenia mrozu; otóż pomiędzy wyliczonymi miało się znajdować kilku kochanków tejże opery, co miało szczególnie podziałać skutecznie na zmniejszenie się zimna; mróz bowiem zawstydzony tu był potrójnie: raz, że mroził łysych, jako łysych; drugi raz, że mroził łysych, jako synów Italii, do cieplejszego przyzwyczajonych klimatu; a nakoniec, że mroził łysych kochanków, którzy młodość swoją i łysiny swoje i talary swoje oddają na usługi naszej sceny.
Mróz więc sfolgował; śnieg taje, na ulicach jeziora, a sanki jeżdżą po gołych kamieniach.