Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o gołębiem sercu, z włosem rozwianym i błyskawicami w oczach, rzucał się na armaty... Zaiste, dziwne zestawienie niedołęstwa z bohaterstwem, zrozumiałe tylko na tle szlacheckiego życia. Przypomina mi się zawsze ów husarz Słowackiego, który w bitwie jest archaniołem zniszczenia, »potem w domu ściska swoją babę i o Chrystusa czerwonego mękach — godzinki śpiewa«. Ale tak jest. Któż z nas nie widział takich życiowych zestawień twardych żołnierzy i miękkich safandułów w jednej osobie, którzy umieli brać armaty, ale na życie codzienne byli za dobrowolni? Kradł ich kto chciał: ekonom, arendarz, i wszystko wysuwało im się z rąk; na starość zostali bez chleba, bez nauki, bez przyszłości. Potem ich rody, wedle dawnego trywialnego wyrażenia, »na psy schodziły«. Dziś już kończą się takie typy, które tylko nasz kraj wydał, a nad którymi chce się płakać, i złości biorą, i nie kochać ich niepodobna, i potępić żal, i bronić nie można. Latnicki jest jednym z takich. Oto sprzedaje swoją Złotą Górkę cum lassis, boris et graniciebus niejakiemu Gałdzińskiemu. Ten — to typ dorobkowicza per fas et nefas, twardego jak kamień, obrotnego jak Żyd. To już inny materyał, z dołu czerpany. Oszukiwał, brał, grabił, gnębił, a w czasie galicyjskiej rzezi może i zabijał. Kocha zyski tylko, złoto, siłę, a także i nadewszystko na całym świecie — swoją córkę Leokadyę, bo jak mówi doktor