Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chali, wszyscy starali się pozyskać choć jedno jej spojrzenie, a potem — mijały lata, dzwonek przechodził różne koleje i wkońcu znalazł się znowu na chomącie konia, ale już bardzo biednego, który ciągnął równie biedną i zapomnianą staruszkę. Ten biedny koń był tym samym ongi pysznym rumakiem, a ta zapomniana staruszka to samą piękną niegdyś damą... Drugi dzwonek wołał w hrabiowskim pałacu na marszałka: Johann! Johann! Trzeci budził co chwila biedną sierotę Anusię. Inne były sygnaturkami na kościołach. Opowiadanie idzie po kolei o różnych losach dzwonków, aż wreszcie wychyla głowicę z pod mchów jakiś bledszy i smutniejszy od innych. Ja, mówi, stałem przy łóżku konającego człowieka, a tym człowiekiem był czeski poeta. Jego wychudła ręka ostatni raz wyciągnęła się ku mnie, a potem słyszałem, jak mówił: »Biedny! biedny czeski narodzie«... — i umarł.
— Dlaczego biedny? — przerwał opowiadanie głos największego dzwonka. — Oto ja dzwonię na jutrznię nowej przyszłości dla czeskiego narodu; nadejdą czasy, i on będzie jeszcze wielki i szczęśliwy: ta jutrznia już blizko, a więc dalej — hosannah! hosannah!...
Tu wszystkie większe i mniejsze zaczęły dzwonić, i po całym lesie ozwały się głosy: Hosannah! excelsior! excelsior! — a tymczasem noc zbladła i między koronami sosen zaświtał ranek.
Jest jakiś tajemniczy urok w powyższem