Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kie dusze wyszukują pieprzu i soli jako przyprawy do tego jadła, to już jest bardzo naturalne. Smutno powiedzieć, że niema może miasta, w któremby krążyło tyle plotek, potwarzy, w któremby pisano tyle anonimów, dawano tyle ostrzeżeń, gdzieby tak mieszano się między ludzi, jak u nas. Pani A kocha się w panu B, pan C uwodzi pannę D, a rozwodzi panią E: oto wieczne tematy rozmów, a nawet gorących rozpraw i sporów. Nikt z nas nie przypuszcza setnej części tego złego, które mówią o nim przyjaciele, a cóż dopiero nieprzyjaciele, i doprawdy można powtórzyć, z Larochefoucauld’em: »Nie zrobilibyśmy wcale lichego interesu, gdybyśmy się mogli zrzec wszystkich udzielanych nam pochwał, pod warunkiem, by nie mówiono o nas nic złego«. Z drugiej strony, gdyby każdy popełnił te grzechy, które mu przypisują, znaleźlibyśmy się wszyscy w piekle. Ale tymczasem za życia cierpi na tem cześć męska i niewieścia, psują się stosunki ludzkie, psuje się szczęście, a wyrabia tolerancya dla prawdziwych występków. Jest to naturalne, boć jeśli wedle tego, co ludzie o sobie mówią, niema nikogo, komuby można rękę podać — trzeba podawać ją wszystkim. Przykładem takiego stanu rzeczy są w komedyi Lubowskiego Wrzaniewicz, Owczyński i Anielewski. Pierwszych podejrzewają o łotrostwo a traktują jak szanownych, drugiego