Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tych najnowszych zboczeń, nie wprowadzałby do sztuki zupełnie nowożytnych, a nawet urodzonych u nas w ostatnich dniach typów spekulantów... Ale to jedna strona obrazu... Drugim żywiołem, a raczej osią, na której sztuka się obraca, są plotki, anonimy, potwarze, słowem: cała ta zgniła i zepsuta strawa, którą w braku czego lepszego karmi się opinia publiczna. Lubowski drugi już raz wyprowadza na scenę t. z. naszą opinię i mówi do widzów: Przypatrzcie się tej małpie! czy nie prawda, że przynajmniej tyle jest śmieszna, ile nikczemna? Jest to także poniekąd pies, bo można nim poszczuć każdego porządnego człowieka, który się nie podoba, lub który wychylił głowę z korca. Jeśli ten pies go nie zagryzie, to przynajmniej poobrywa mu... nogawiczki... Zaiste, śmiałość satyryka policzkującego opinię wobec opinii widzów, zasługuje na bezwzględne uznanie. Ale czy kara słuszna? Niestety!
Ciekawości ludzkiej, wrodzonym i naturalnym chęciom zajęcia się czemkolwiek, otwiera się pole tylko prawie wyłącznie w życiu prywatnem. Cóż dziwnego, że głodna opinia rzuca się na wszystko, i że zmuszona żywić się drobiazgami życia prywatnego, szuka ich przez mikroskop. Taki stan rzeczy o tyle jest smutny, o ile rzeczywisty. Że zaś korzystają z niego próżniacy, nikczemnicy, że wszelkie niz-