Przejdź do zawartości

Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzał cyniczną sprawiedliwość własnej naiwności, własnej młodzieńczej wierze w miłość, w przyjaźń, w uczciwość. Pod gorączkowem tchnieniem jego więdło podłe zielsko ludzkie, ale więdły nieraz i kwiaty. Życie wydało mu się jednem płaskiem, głupiem, czczem, a zarazem i strasznem Scherzo. Ludzie drżeli przed jego uśmiechem, który odbierał im jedyne podpory życiowe. Ale też i w nim razem z duszą wyczerpywało się ciało, siły, zdrowie, i oto zbliżał się kres...




— Doktorze! muszę ci wydawać się dzisiaj bardzo głupi — pytał chory, sparaliżowany człowiek, którego powieki nie podnosiły się już ze źrenic.
— Dlaczego? — pytał doktor.
— Oto był u mnie przyjaciel, i zamieniliśmy myśli...
Szydził do ostatka. Kto zna straszliwy swym cynizmem wiersz o tej, »która się śmiała«, temu w głowie nie może się pomieścić, że w tej samej duszy anioł wyśpiewał niegdyś »Wiosnę«.
Ale ćwierć wieku przeszła już nad jego mogiłą — zapomniano o błędach człowieka, a księga pieśni pozostała, szczera, czysta, pełna prawdy; każde serce ludzkie odnajdzie w niej własne losy i odpowie jej, jak odpowiada wołaniu echo leśne.